Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci (2 kwietnia)


Kochamy książki dla dzieci! Śledzimy nowości nie tylko po to, by polecać je młodym czytelnikom, ale i dla własnej przyjemności czytania. Z ogromnym sentymentem wspominamy też te, które sami czytaliśmy w dzieciństwie.

Dzisiaj — w dniu urodzin Andersena — obchodzimy Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Z tej okazji opowiemy Wam o lekturach z naszego dzieciństwa. Książkach, które wciągały nas w swój barwny i magiczny świat, dzięki którym mogliśmy przenieść się w najdziwniejsze i najodleglejsze miejsca, latać w kosmosie i rozmawiać ze zwierzętami. Opowiemy Wam o książkach, dzięki którym sami stawaliśmy się bohaterami, bo tak bardzo przenikaliśmy do opowieści i o książkach pocieszycielkach, podnoszących nas na duchu w trudnych chwilach.

Moc literatury jest ogromna, a książek, które były bliskie na jakimś etapie życia, nigdy się nie zapomina!

 Trzy róże Doroty



Ukochana książka z dzieciństwa. Hmm… Wierzcie mi, próbowałam wybrać jeden tytuł, niestety — po kilku godzinach spędzonych na wspominaniu, uznałam, że zadanie mnie przerosło. JA NIE MAM UKOCHANEJ KSIĄŻKI Z DZIECIŃSTWA! Owszem, jest kilka tytułów, które wspominam do dziś, ale nie umiem zdecydować się na jeden. Gdy poznałam smak liter, nie potrafiłam opanować apetytu. Czytałam, co mi wpadło w ręce [nawet Gazetę Współczesną – siedmiolatce wydawało się, że jeżeli czyta takie malutkie literki, to jest bardzo dorosła]. Nie zawsze były to książki, które poleciłabym dzisiaj. Nie chciałabym też pisać o książkach, które znamy i kochamy wszyscy. Owszem, uwielbiałam Kubusia Puchatka, przemierzałam krainę baśni z Andersenem i resztą kompanii, ale dziś opowiem o tytułach, które wspominam z sentymentem, ale nie są to oczywiste wybory.

Z najwcześniejszym dzieciństwem kojarzy mi się książka Pavola Dobšinsky’ego „Trzy róże” z ilustracjami L’udovíta Fulla. Jest to zbiór bajek słowackich, mądrych, pobudzających wyobraźnię. O Królu Wiatrów; O soli cenniejszej niż złoto; Historia o trzech groszach; Jasio Groszek; O złotej podkowie, złotym piórze i złotym włosie.

Kilka lat później odkryłam powieści Marii Kann. „Góra Czterech Wiatrów”, „Sprawa honoru” – pochłonęłam je jednym haustem. Jednak dzisiaj polecę inny tytuł tej autorki. „Dziewięć bied i jedno szczęście”  — to piękna opowieść o cieple rodzinnego ogniska, o poszukiwaniu miłości. Emilka Bogacka wychowuje się w szczęśliwej rodzinie. Pewnego dnia jej świat się kończy. Ukochany tata ginie w wypadku, a ona sama zostaje ciężko ranna. Mama Emilki — młoda, niedoświadczona, traktowana przez męża jako „starsza” córka, nie potrafi sobie poradzić sama z życiem. Poznaje nowego partnera, pana Michała, któremu do szczęścia na przeszkodzie staje Emilka. Jest to „wyciskacz łez” dla małych niedorosłych. Pokusiłam się nawet, by sprawdzić, czy te książki są gdzieś dostępne. Niestety pozostają tylko antykwariaty. I domowe biblioteczki sprzed lat.

Adam o Robinsonie i Kleksie



Często czytam książki dla dzieci, ostatnio była to nowa powieść Marcina Szczygielskiego „Królowa wody". Teraz, odizolowany od świata zewnętrznego, postanowiłem wrócić do „Robinsona Crusoe"… Niestety, książka która w dzieciństwie mnie zachwycała, dzisiaj nie robi już takiego wrażenia. Pamiętam jak na języku polskim prowadziliśmy dziennik rozbitka (podpalałem kartki, żeby papier wyglądał na stary) i rysowaliśmy Robinsona i Piętaszka.  Dzisiaj, co muszę przyznać z bólem, męczę się czytając przygody tego bohatera. A wtedy tak mnie zachwycały!

Jednym z  moich ulubionych pisarzy dla dzieci jest Jan Brzechwa i to się nie zmienia.  „Akademia Pana Kleksa" to według mnie najlepsza książka dla dzieci (filmowa kreacja Piotra Fronczewskiego to mistrzostwo świata!). W zeszłym roku z dzieciakami w Zielonej wyruszyliśmy wspólnie podbić kosmos. A wraz z nami Ambroży Kleks, bo jakże zacny profesor mógł ominąć nasze skromne ziemskie progi. Dosyć zapomnianym. Z prywatnej biblioteczki „wygrzebałem" Pana Soczewkę, który też podróżował do różnych krain i przestrzeni.  A jak oczywiście Pan Soczewka na księżycu – bo nie tylko Pan Kleks tam zagląda. Warto zaznaczyć, że bohater nie operuje żadnymi nadprzyrodzonymi mocami, ma tylko kamerę i chęć poznawania świata. W drugim zeszycie Brzechwa umieszcza przygody Pana Soczewki na dnie oceanu. Kleks też przecież miał styczność z tą przestrzenią, ale też i trafił na samo dno bezkresnych wód ...


Podróżować można wszędzie i niekoniecznie trzeba opuszczać swój dom


Duśka o Ani z Zielonego Wzgórza


Jak byłam małą dziewczynką, uwielbiałam czytać. Na wakacjach u Babci obowiązkowa była wycieczka do Domu Książki — księgarni, w której zawsze znalazłam coś dla siebie. Moja Mama mówi, że jak byłam mała, to potrafiłam powiedzieć z pamięci całego Koziołka Matołka, tak bardzo przypadł mi do gustu.
Jednak książką, którą najbardziej pamiętam, jest „Ania z Zielonego wzgórza” L. M. Montgomery. Z zapartym tchem śledziłam jej losy i śmiałam się ze zwariowanych pomysłów. Lubiłam ten jej optymizm i nieograniczone pokłady wyobraźni. Trzymałam też kciuki za związek z Gilbertem. 

Pamiętam, jak bardzo byłam niezadowolona po obejrzeniu filmu o Ani, zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażałam! Dlatego czytelnicy pamiętajcie, najpierw książka, później film.
Niedawno Netflix wypuścił serial o Ani, o którym słyszałam dobre recenzje, może ktoś z Państwa oglądał? Polecacie?



Dominika i Miś Uszatek





Moją ulubioną lekturą z dzieciństwa była książka "Przygody i wędrówki Misia Uszatka" Czesława Janczarskiego z pięknymi ilustracjami Zbigniewa Rychlickiego. Chyba większość dzieci i ich rodziców zna tego sympatycznego bohatera z oklapniętym uszkiem.

Drugą ulubioną książką, chociaż już w wieku młodzieżowym, była „Panna z mokrą głową” Kornela Makuszyńskiego. Tak samo, jak Irenka, miałam wiernego przyjaciela — psa Kapciucha (mieszańca, w czarno-białe łaty z oklapniętymi uszami). Jak tytułowa bohaterka Irenka nie byłam grzecznym dzieckiem, wdrapywałam się po drzewach, dachach różnych szop i komórek itp. (ślady moich zwariowanych pomysłów pozostały mi w postaci kilku blizn na ciele). No i tak samo, jak Irenka jestem uparta, nie poddaję się i walczę o swoje, biorę „życie za rogi” i choćby nie wiem co, idę dalej, aż osiągnę cel.



Majka i książki o zwierzątkach



Pierwsze czytelnicze wspomnienia przenoszą mnie do domu moich dziadków. Kanapa przykryta kolorową narzutą, rośliny na parapecie i stół z wyhaftowaną przez babcię serwetą. Siedzę przy tym stole i rysuję, rysuję, a babcia obok, na wyciągnięcie ręki, siedzi w fotelu i czyta, czyta, czyta... Najpierw „Baśnie” H.Ch. Andersena, potem „Doktora Dolittle” Hugh Loftinga, „Puca, Bursztyna i gości” Jana Grabowskiego i wiele innych. Tytuły, które wymieniłam, kojarzą mi się z wczesnym dzieciństwem, z towarzyszącymi mi wtedy emocjami, poczuciem bezpieczeństwa, zapachem szarlotki i smakiem knedli. Uwielbiałam książki o zwierzętach. Losy wiejskich psów mnie wzruszały, a miejskich wyfiokowanych przyjezdnych bawiły - z przyjemnością wróciłam do „Puca” po latach. Prawdziwą czcią darzyłam dr Dolittle, wierzyłam, że kiedyś też poznam język zwierząt, a potem zostanę lekarzem od zwierząt. Panie ze szkolnej biblioteki po latach wspominały, się, że zapamiętały mnie własnie jako małą dziewczynkę z warkoczykami, która wkraczając do biblioteki, już w drzwiach wołała: „Poproszę coś o zwierzątkach!”

Potem przyszła fascynacja literaturą młodzieżową. Autorów, których lubiłam, było wielu , ale teraz przywołam Edmunda Niziurskiego, bo z nim związana jest pewna historia... W szóstej klasie zaczytywałam się w „Księdze urwisów”, „Adelo, zrozum mnie!” czy  „Naprzód, wspaniali”, dlatego postanowiłam na lekcji wychowawczej zorganizować konkurs dotyczący twórczości autora. Nie omieszkałam poinformować go o tym listownie (wtedy o RODO nikomu się nie śniło, a książki telefoniczne były skarbnicą nie tylko numerów telefonicznych, ale i adresów). Jakież było moje zdumienie, gdy po kilku miesiącach listonosz przyniósł odpowiedź! List, ale też piękne zdjęcie z autografem i osobno dołączony cytat, a wszystko na pięknej papeterii. Tę cenną pamiątkę przechowuję po dziś dzień. A autograf od pisarza zapoczątkował moją kolekcję, całkiem już sporą.



„Kraina Baśni” pani Basi



Ulubione książki z dzieciństwa.... To brzmi trochę archaicznie. Pamiętam, pamiętam.....
To była duża, gruba, ciężka księga pt. „Kraina baśni". Każda opowieść w niej była inna i każda fascynowała małą dziewczynkę. Ach, pamiętam, jak owe opowieści zapierały mi dech w piersiach i budziły ciekawość świata. Budziły też moją wyobraźnię i moją wrażliwość, która została mi do dziś.
To była też książka, której wielkości dziwiły się moje koleżanki. Nosiły ją pod pachą i podziwiały!
A później czytałam już to, co moje koleżanki „Przygody Koziołka Matołka", „Anię z Zielonego Wzgórza", a nawet „Robinsona Crusoe". To był wtedy daleki, nieznany, magiczny świat, który pozwalał marzyć, marzyć.... Jest to moc tak dawnych wspomnień, że łezka aż się w oku kręci. 
Bardzo ważne jest, aby książki była z dzieckiem od wczesnego dzieciństwa. Dlatego od wczesnego dzieciństwa czytałam moim dzieciom. Jedną z naszych ulubionych lektur była książka Czesława Janczarskiego „Jak Wojtek został strażakiem". Znałam ją na pamięć i udawałam, że czytam. Jeśli zamieniłam jakiś wyraz, syn wyłapywał to natychmiast i mnie poprawiał. Wiedziałam, że słucha.




Komentarze

Prześlij komentarz