Nastoletnim głosem o nauczaniu online



Po ponad pięciu miesiącach nauczania online (w tym roku szkolnym i przed wakacjami), chcę ten czas podsumować, ocenić, oraz opisać, jak wyglądało to wszystko z mojej strony, czyli z perspektywy uczennicy klasy ósmej.


Gdy w marcu biegłego roku zostały zamknięte szkoły, nie ukrywam, że byłam szczęśliwa. Miałam już dość chodzenia do szkoły, a dodatkowo na kolejny dzień zaplanowany był sprawdzian, do którego w ogóle się nie uczyłam. Odwołanie lekcji było mi więc na rękę. Podczas pierwszych dwóch tygodni siedzenia w domu słuchałam komentarzy różnych osób. Ludzie śmiali się z tego, że zajęcia będą odbywać się online. Ja również, bo nie sądziłam, że do tego dojdzie. Po dwóch tygodniach, które szybko mi minęły, dostałam na e-dzienniku informację, że od 26 marca 2020 będą odbywać się lekcje zdalne. Byłam w szoku! Zupełnie się tego nie spodziewałam.

Lekcje on-line są super, ale chcę wyjść z domu!

Szybko polubiłam zajęcia online, bo ku mojemu zaskoczeniu były naprawdę łatwe i przyjemne. Nie musiałam wstawać o godzinie 6, aby na 8 być w szkole, a podczas lekcji nie musiałam mieć włączonej kamerki, przez co mogłam zostawić komputer z trwającym spotkaniem i zająć się czymś zupełnie innym.
Lekcje online okazały się wygodne, bo nie wymagały takiego zaangażowania i aktywności jak stacjonarne w szkole. Jednak po miesiącu nauczania zdalnego miałam już dość tego, że nie mogłam wyjść z domu. Brakowało mi spaceru do szkoły i z niej. Brakowało mi wszystkich wyjść na zajęcia pozaszkolne oraz spotkań ze znajomymi. Potrzebowałam jakiegokolwiek wyjścia. Zadowoliłoby mnie nawet 10 minut spaceru do szkoły, której, ku mojemu zdziwieniu, strasznie mi brakowało. Chciałam już do niej wrócić! Rodzeństwo patrzyło na mnie ze zdziwieniem, sądząc, że oszalałam, ale ja wiedziałam swoje.

Znowu się widzimy


Gdy poszłam na zakończenie roku szkolnego, byłam szczęśliwa, że mogłam zobaczyć moją klasę, innych uczniów i nauczycieli. Wszyscy w maseczkach, ale po 3 miesiącach przerwy to zawsze coś. Podczas wakacji zostało ogłoszone, że w roku szkolnym 2020/2021 będziemy normalnie chodzić do szkoły. Byłam zachwycona i z niecierpliwością wyczekiwałam 1 września. Gdy ten nadszedł, z radością poszłam na rozpoczęcie roku. Po powrocie czekałam na pierwszy, prawie w pełni normalny dzień lekcji. Po pierwszym tygodniu byłam już zmęczona nauką, jednak doceniałam to, że jestem w szkole i widzę wszystkich na żywo, a nie przez kamerkę lub widzę jedynie zdjęcie profilowe ustawione na aplikacji do lekcji online. Poza tym za kilka miesięcy przystępuję do egzaminów ósmoklasisty  i nie wyobrażam sobie, jak to dobrze zrobić po lekcjach zdalnych, z których nie wynoszę praktycznie nic.

Bolesna prawda...


Radość się skończyła, kiedy zderzyłam się z prawdą o poziomie wiedzy, wyniesionym po zeszłorocznych e-lekcjach. Gdy podczas zajęć nauczycielka mówiła, że ten temat, który obecnie omawialiśmy, był na lekcjach zdalnych, pytałam się w myślach: „Kiedy on był i dlaczego ja nic o tym nie wiem?”. I właśnie w takich momentach kłaniało się moje zeszłoroczne podejście do lekcji online.

Nic nie trwa wiecznie i po niecałych dwóch miesiącach znowu rozpoczęły się zajęcia zdalne. Byłam przerażona. Chciałam zdać każdy egzamin na minimum 90 proc. Wiedziałam, ile wiadomości wyniosłam z e-lekcji i byłam tym załamana. Chciałam chodzić do szkoły, aby — tak, jak postanowiłam — śpiewająco zdać egzaminy. Dużo rozmawiałam z koleżankami i zgadzałyśmy się w jednym: przedmioty egzaminacyjne powinny być prowadzone stacjonarnie, w szkole, a reszta zdalnie. Wolałam już nawet to nauczanie hybrydowe niż całkowicie zdalne. Po prostu chodzenie do szkoły pomagało mi w koncentracji i przyswajaniu informacji.

A teraz? Właściwie to wszystko mi jedno. Muszę nauczyć się pracować samodzielnie. Będę się starać na każdy możliwy sposób, by zdać egzaminy tak, jak postanowiłam, oraz by być dumną z tego, że mimo bardzo trudnej sytuacji dałam sobie z tym radę.
Eliza


Komentarze